Menu

Artykuł w tygodniku Dobry Tydzień - 17 grudnia 2018 r.

Kenia bardzo dziękuje Polsce

Edyta Urbaniak, Dobry Tydzień 51/52 (217/218) z dnia 17 grudnia 2018 r.

Magdalena i Robert Bauerowie z Warszawy

Podróż z okazji 25-lecia ślubu okazała się początkiem nowego życia, którego sensem stało się pomaganie dzieciom z Afryki i mieszkańcom ich wioski.

Wybierali się na Kubę, ale przypadkowo trafili do Kenii. Wakacje tam spędzone całkowicie odmieniły ich życie, założyli fundację pomagającą afrykańskim rodzinom.

 

Podczas podróży z okazji 25-lecia ślubu uratowali życie małej Madzi i jej mamie. A potem przewartościowali swoje. Jego sensem stało się pomaganie dzieciom z Afryki i mieszkańcom ich wioski.

Zamiast choinki będą girlandy z kwiatów i ozdoby z palmowych liści. Zamiast barszczu z uszkami i karpia – skromne, egzotyczne dania. Nie zabraknie jednak opłatka, który Magdalena i Robert Bauerowie przywiozą po to, by podzielić się nim z afrykańskimi przyjaciółmi. Wręczą im też prezenty, razem pójdą do kościoła i będą śpiewać radosne pieśni. W tym roku Boże Narodzenie małżonkowie z Warszawy spędzą w odległej Kenii. Lecą tam, by po rak kolejny nieść pomoc mieszkańcom Mwabungu, wioski niedaleko Ukundy.

- A wszystko zaczęło się niespełna trzy lata temu przypadkowo, od... zaległej podróży poślubnej. Kiedy bowiem wchodziliśmy w dorosłe życie, mało kto mógł sobie na nią pozwolić. Obiecaliśmy sobie wówczas, że kiedyś, z okazji jakiejś okrągłej rocznicy małżeństwa, wybierzemy się na jakiś super wyjazd – opowiada Magda.

Byli młodzi, na dorobku, na świecie pojawiły się dzieci: Zuzia i Kuba. Kupowali mieszkanie, meble. Realizację własnych marzeń wciąż odkładali na później, bo wciąż były ważniejsze sprawy. Kiedy wreszcie córka i syn dorośli, a Magda i Robert mieli ustabilizowaną sytuację, trochę oszczędności, postanowili spełnić obietnicę, którą złożyli sobie 25 lat wcześniej!

- Tak naprawdę chcieliśmy polecieć na Kubę, ale zwlekałam z kupnem wycieczki i w końcu zabrało miejsc w samolocie – opowiada Magda.

Zdecydowała się więc na Kenię. Nie do końca przekonana. Zniechęcały ją m.in. informacje, jakie wyczytała w internecie, że na plaży turyści nie mogą opędzić się od tzw. Beach Boys, czyli tubylców nachalnie oferujących wycieczki i różnego rodzaju towary.

Już pierwszego dnia podszedł do nich jeden z nich, ciemnoskóry Mohamed, na którego później zaczęli mówić Mohcio, i zaproponował rejs po oceanie. Postanowili ten jeden raz się zgodzić, żeby później przez cały pobyt mieć spokój. Ale kiedy pojawili się na plaży następnego dnia, ten sam ciemnoskóry mężczyzna nie odstępował ich na krok.

- Dziś wszyscy się z tego śmiejemy, ale kiedy mąż podał mu swój telefon, żeby zrobił nam wspólne zdjęcie, spojrzałam na niego, jak na wariata i zapytałam, czy nie wie, że Kenijczycy są najszybszymi biegaczami na świecie – przyznaje Magda.

Mohcio opowiedział im o swojej rodzinie, o tym, jak stracił sześcioletnią córeczkę, która nie wiadomo dlaczego zaczęła się dusić. Jak wraz z żoną walczyli o jej życie, wyprzedawali wszystko, co się da, pożyczali pieniądze, by zawieźć małą do szpitala, bo w Kenii leczenie jest płatne. Jak pędzili do szpitala, oddalonego o 40 km na motorze, ale zabrakło im czasu...

- Zadawałam kolejne pytania i w pewnym momencie... zaprosił nas do swojego domu! – opowiada.

Robert pamiętał czasy, kiedy w Polsce na sklepowych półkach stał tylko ocet. Jest emerytowanym wojskowym, był na trzech pokojowych misjach, z niejednego pieca jadł chleb, ale to, co zobaczył w Mwabungu, wiosce nieco oddalonej od turystycznych szlaków, wstrząsnęło nim. Walące się domy, wielkości małego pokoju, sklecone z patyków, gliny i suchych palmowych liści, bez mebli, wody, elektryczności. Osłabieni z głodu dorośli i dzieci, które jadają jeden posiłek dziennie, albo na dwa dni... A jednocześnie ogromna serdeczność, uśmiech mieszkańców.

- Zauważyłam, że żona Mohcia, trzymająca na ręku ich trzynastomiesięcznego synka Hamisiego, jakoś źle wygląda. Okazało się, że jest we wczesnej ciąży, osłabiona i wystraszona, że straci dziecko, bo już dwa razy poroniła – wspomina Magda.

Po powrocie do hotelu usiedli zamyśleni na łóżku. Zastanawiali się, czy mogliby coś zrobić dla tej rodziny, która mimo ciężkiego życia, fatalnych warunków, okazała im tyle serdeczności...

- Zdecydowaliśmy, że pieniądze, za które chcieliśmy wkupić wymarzone Safari, przekażemy na leczenie Mwanashy. Nie wyobrażaliśmy sobie, że moglibyśmy podziwiać przyrodę, zwierzęta ze świadomością, że ta młoda kobieta tak cierpi – mówi Magda. Okazało się, że żona Mohcia miała anemię zagrażającą życiu. Podano jej krew, wzmacniające kroplówki. Lekarz nie ukrywał jednak, że jeśli doczeka szczęśliwego rozwiązania, to będzie cud!

- Kiedy wyjeżdżaliśmy do Polski, nasz nowy przyjaciel powiedział, że gdy mimo wszystko urodzi im się córeczka, dadzą jej z żoną na imię Magda, a jeśli synek - Robert – mówią małżonkowie.

Pół roku później dostali smsa, pisanego łamaną angielszczyzną, że 27 sierpnia 2016 roku na świecie pojawiła się mała Madzia!

- Cieszyłam się, jakbym została babcią! - przyznaje ze wzruszeniem warszawianka.

Madzia jest ufna. Lubi być u Roberta na rękach.

Postanowili z mężem, że muszą zrobić wszystko, żeby zobaczyć dziewczynkę, która dzięki nim żyje. I rok po pierwszej podróży do Kenii, wylądowali w niej po raz drugi. Z walizkami pełnymi prezentów dla malutkiej, jej dwa lata starszego braciszka, ich rodziców, innych dzieci z wioski.

- Kiedy w niej zawitaliśmy, powitały nas uśmiechnięta, ubrana w kolorową sukienkę Mwanasha i jej prześliczna, półroczna córeczka. Wzięłam ją w ramiona, spojrzała na mnie z ufnością, położyła swoje śliczne małe rączki na moich ramionach. Poczułam w sercu nieopisaną radość – przyznaje Magda.

Kenia, wioska Mwabungu. Magdalena Bauer ze swoim przyjacielem Mohamedem i jego dziećmi: synem Hamisim i córką Magdą, nazwaną na jej cześć.

Obydwoje z mężem wiedzieli, że nie po raz ostatni spotkali się z kenijską rodziną i mieszkańcami Mwabungu. Zaczęli wysyłać paczki, choć napotykali problemy, bo przesyłki tygodniami leżały na poczcie, a urzędnicy żądali niebotycznych opłat. W pomoc wkręcali się ich znajomi, a nawet obcy ludzie.

- Niektórzy chcieli przekazać pieniądze. Było nam głupio je przyjmować. Postanowiliśmy założyć fundację. Okazało się to karkołomne – musieliśmy wypełnić całą masę dokumentów, przebrnąć przez ogrom formalności, ale nie poddaliśmy i tak powstała Kenya Asante Sana Polska, co oznacza Kenia bardzo dziękuje Polsce – opowiada Magdalena.

Przeznaczyli też na pomoc oszczędności, które trzymali na starość i czarną godzinę. Wybudowali za nie nowy dom dla rodziny małej Madzi! Z bieżąca wodą, elektrycznością. Wyposażyli w meble i potrzebne sprzęty. Mohcio i jego żona zgodzili się, żeby mieszkańcy mogli tu przychodzić naładować telefon, uprać rzeczy w pralce.

Robert kupił narzędzia, które każdy mieszkaniec wioski może za darmo pożyczyć. Wiele dzieciaków dostało mundurki, artykuły papiernicze i podręczniki. Bez tego nie mogły chodzić do szkoły, a rodziców nie stać na takie rzeczy, choć bardzo chcieliby, żeby ich maluchy nauczyły się czytać i pisać.

Polka pokazuje dzieciom, jak korzystać z komputera

- Staramy się jak możemy, ale bieda jest tam przeogromna. Pewnego dnia spotkaliśmy 15-letnią dziewczynkę, która zawsze była wesoła, wygłupiała się. Tym razem stała osowiała. Okazało się, że od trzech dni nic nie jadła – wspomina ze smutkiem Robert.

Kiedy podarowali dzieciom małe piłeczki wypełnione piankowymi kuleczkami, wyjadły cały środek, bo myślały, że to kasza! Potrafią przez trzy dni ssać papierek po cukierku, chcąc zachować jego smak.

- To jest dla nas niewyobrażalne, ale tak wygląda tam rzeczywistość – mówią Bauerowie.

Ich fundacja organizuje też adopcję na odległość. Każdy może wesprzeć jakieś dziecko, wpłacając 250 zł miesięcznie, co starcza na wyżywienie, szkołę, zakup ubrań od czasu do czasu i w razie konieczności wizyty u lekarza. Znaleźli darczyńców dla kilkunastu małych mieszkańców Mwabungu.

- Te dzieciaki są przeszczęśliwe, bo bardzo chcą się uczyć! One potrafią cieszyć każdy drobiazgiem. Kiedy kupiliśmy pierwszą we wsi piłkę, było prawdziwe święto! - opowiada Robert.

Na razie na pomoc przeznaczają głównie to, co udaje im się zaoszczędzić. Mają jednak nadzieję, że z czasem ich fundacja się rozkręci i będą mogli wesprzeć jeszcze więcej dzieci i ich rodziców.

- Póki co, cieszymy się, tym, co udało nam się zrobić. Odkąd pojawiliśmy się w tej wiosce, nikt nie zmarł w niej z głodu, choć w poprzednich latach to było normą i zdarza się po każdym okresie deszczowym w innych miejscowościach – mówi Magda.

Przewartościowali swoje życie. Jego sensem stało się pomaganie Kenijczykom, a jego symbolem stała się mała Madzia, dziewczynka, której podarowali życie. Starają ją odwiedzać, jednocześnie niosąc pomoc mieszkańcom jej wioski i pobliskich. Odkładają każdą złotówkę, wyszukują okazyjne loty, by jak najczęściej bywać w swoim drugim domu – w Kenii. W tym roku spędzą w nim Boże Narodzenie.

- W tamtych stronach jest taki obyczaj, że w święta bogatsi mieszkańcy dzielą się tym, co mają z biednymi. Kupimy więc kozę, ryż, warzywa, nasze kenijskie przyjaciółki przyrządzą z tego pilaw na ognisku. Zaprosimy sąsiadów – katolików i muzułmanów, bo tam wyznawcy różnych religii bardzo się szanują, jak nauczał św. Jan Paweł II. Będziemy z nimi świętować do późnych godzin.

Mieszkańcy tej wioski ubogacili nasze życie. To co się nam przydarzyło, jest niezwykłe. Jesteśmy szczęśliwi.

Chcesz pomóc:

Fundacja Kenya Asante Sana Polska,
www.pomagamywkenii.org.pl
Konto: 14 1940 1076 3181 2445 0000 0000

pdfdt_217_218_020.pdf
pdfdt_217_218_021.pdf
Partnerzy