Menu
2019-02-18

Trzymetrowy mur nastroszony potłuczonymi butelkami

Bardzo się cieszę zawsze, kiedy możemy (dzięki Wam) ofiarować naszym dzieciakom, czy ich rodzicom ubrania, środki spożywcze lub zabawki. Mam wielką satysfakcję, kiedy możemy ulżyć komuś w cierpieniu i zapewnić leki, czy wizytę u lekarza. Ale największe szczęście ogarnia nas, kiedy możemy dawać poczucie godności jakie niesie ze sobą PRACA.

Na tej właśnie fali powstał nasz polsko - kenijski dom, który od pierwszej łopaty, po ostatnią roślinę w ogródku, czy przepięknie wymalowane logo na bramie (najnowsza inicjatywa) został stworzony przez mieszkańców okolicy. Wiele razy byłam na zmianę zaskoczona, wzruszona, rozbawiona, a nawet zaszokowana, kiedy lokalni rzemieślnicy przychodzili do nas z coraz to nowymi pomysłami na ulepszenie domu, z argumentem "majster, który to zrobi ma szóstkę dzieci i nie ma za co posłać ich do szkoły". Zadziwiałała mnie ich determinacja i wytrwałość, a także zapał jaki im towarzyszył. Teraz, każdego dnia przyjeżdża na rowerze albo przechodzi obok naszego wspólnego domu ktoś, kto go tworzył. Dalej wspólnie dbamy o jego estetykę i dalej to oni - nasi kenijscy przyjaciele - dążą do udoskonalania przestrzeni wokół. Ten zielony domek w środku buszu nie jest ogrodzony trzymetrowym murem nastroszonym potłuczonymi butelkami, nie ma wokół drutu kolczastego, a brama jest otwarta od świtu do zmierzchu. Każdy może przyjść, pogadać, zrobić pranie, wciąż też mieszka z nami, ktoś kto potrzebuje wsparcia, czy opieki. I choć czasami bywa ciężko, jesteśmy dumni, że znaleźliśmy w sobie odwagę, że wystarczyło nam zaufania i determinacji, że podjęliśmy ten wysiłek, by wejść w ich świat. A tym, którzy nie zadawszy sobie trudu zrozumienia naszych intencji i mierzących nas, jak sądzę, swoją miarką, powiem - jestem dumna z naszego Mibiboni.

Tutaj istnieje możliwość skomentowania tej wiadomości na portalu społeczniościowym Facebook.

Partnerzy